Czyli trzech jeźdźców urodowej apokalipsy.
Poza tym, że szczypie i piecze podczas aplikacji? Że włosy do kolejnego mycia rozsiewają woń stężonej dawki imbiru przyprawiając o mdłości? Proszę bardzo - depiluje. Już dawno nie straciłam takiej ilości włosów podczas mycia głowy. Niech piekło pochłonie.
"I wyszedł drugi koń rydzy..." - odżywka do włosów Maka, firma Hesh.
Nie szczypie. Nie zasmradza włosów. A jednak - w odpływie prysznica kołtun włosów wielkości szczura. Nigdy więcej.
"A oto koń wrony..." - maseczka do twarzy Skin-Toneup, firma Hesh.
Poparzyła mi twarz. Czoło, skronie i skraj żuchwy były po zmyciu maseczki czerwone. Trochę niweluje ten efekt nieustanne zwilżanie jej gdy jest nałożona na twarz (używałam do tego wody różanej Khadi w sprayu). Być może dokończę, ale nie kupię ponownie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz